wtorek, 15 lutego 2011

Juz po!

Już po!


Siedziała na podłodze przy oknie ze szklanką kawy w dłoni. Nie myślała o danej chwili. Myślała o poprzednim dniu. Zawsze czekała na ten dzień, co roku. W tym roku przypomniała sobie o nim dopiero dzień przed, co było skandaliczne wręcz. Starała się nie myśleć, dlaczego wybrała nienawiść, dlaczego wczoraj nie wybrała miłości. Znienawidzony przez nią dzień św. Walentego już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Już nigdy nie będzie miał takiego uroku i takiej magii, jaką odczuwała zawsze, gdy tylko została obsypywana czerwonymi kartkami w kształcie serduszek ze wspaniałymi wierszykami w środku, od równie wspaniałych osób. Tegoroczne święto miała spędzić sama, przed komputerem. Nie chciała tego zmieniać. Czy mniej bolałoby, gdyby usiadła przed telewizorem z nutellą w ręku i tanim romansidłem przed oczami? Pewnie nie. Choć na początku dnia nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. 

- Ej, wstawaj, już siódma! - usłyszała ledwo dochodzący do jej umysłu krzyk. - Spóźnisz się do szkoły!
Tak, nowy tydzień się rozpoczyna. Obróciła się na drugi bok zakrywając twarz poduszką.
- O, tak to my się nie bawimy! Wstawaj - krzyknął jeszcze głośniej jej brat. - Mamooooo, Kama nie chce wstać!
Zrezygnowała odsłoniła twarz, by wytknąć bratu język, po czym usiadła na łóżku głęboko wzdychając. Ile by dała, by móc sobie jeszcze pospać, a jej brat jest lepszy, niż nawet budzik.
- Już wstaję ! - krzyknęła, po czym zrezygnowana postanowiła wstać.
Ubrała się, umyła i w pełni przygotowała w niecałe pół godziny, co jak na nią było dość długą wizytą w toalecie. Gdy już była gotowa poszła do kuchni, by zrobić sobie kanapkę do szkoły.
- Jest tu coś dla Ciebie. O tam, na blacie - mama powiedziała, gdy tylko zobaczyła córkę. - Pewnie Ci się spodoba.
Popatrzyłam na nią zdziwiona, po czym skierowałam się we wskazanym przez mamę kierunku. Na blacie stała torebka, taka specjalna, na specjalne okazje, czerwona, a jej wnętrze nadal pozostawało dla niej tajemnicą, którą postanowiła za chwilę odkryć. W torebce znajdowała się poduszka w kształcie serca, czekolada oraz mały liścik.
- Jeszcze to, o tam - wyparowała nagle mama, gdy Kamila próbowała otworzyć kopertę. - Jest cudowna.
Kama skierowała wzrok w wazon, który stał na stole. Piękna róża, jaka była w nim umieszczona, najwyraźniej miała być tą "cudowną" rzeczą, o której powiedziała mama. Dziwne, że Kamy wcale, ale to w ogóle to nie zachwycało.

Wróciła ze szkoły o 13, dzisiaj wyjątkowo wcześnie. Nie miała ochoty tam dłużej zostawać przede wszystkim ze względu na to, że co chwila dostawała prezenty nie wiadomo od kogo. Niby banalne, ale jednak miały sprawiać przyjemność. Szkoda, że ona była inna. Rzuciła je wszystkie na stół, rozebrała się i udała do swojego pokoju. Chwilę myślała, czy to wszystko ma sens, ten cały dzień, niby bez sensu. Włączyła komputer, rzuciła plecak w kąt i postanowiła do wieczora nie zajmować się niczym innym, niż swoją ulubioną grą. Potrafiła grać w nią kilka godzin bez przerwy, a wszystko inne było dla niej niczym urojone fantazje. Upływała druga godzina gry, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. 

Za chwilę była już przy drzwiach zastanawiając się, kto to może być, bo na pewno nie rodzice, którzy zwykle do późna są w pracy i na pewno nie ciocia z bratem z przedszkola, ponieważ on wraca dopiero - spojrzała na zegarek - za godzinę.
- Hejka, hejka, jak tam u Ciebie! Postanowiłyśmy wpaść z wizytą. Wyszłaś dziś tak szybko ze szkoły, a jest przecież wspaniały dzień. Opowiadaj, jak tam twoi adoratorzy, pewnie dużo ich się nazbierało dzisiaj! - wykrzyczały razem, niemal piskiem trzy jej przyjaciółki, które, jak powiedziały, postanowiły złożyć jej wizytę. Nie zdziwiło jej nic. Były ubrane na czerwono, czego można było się po nich spodziewać i bez pytania od razu przekroczyły próg jej domu, co również nie odchodziło od normy. Zamknęła za nimi drzwi, po czym odwróciła się do przyjaciółek z wyrazem wyrzutu na twarzy.
- Wiedziałam, że to wasza sprawka. Wiecie, że niezbyt czekałam na ten dzień i nie mam zamiaru go obchodzić, a tak w ogóle to nie ma z kim. Nie musiałyście umilać mi tego dnia banalnymi prezencikami. Od razu wiedziałam, że to od was, poznałam po tym liście - ciągnęła. - Nie znam nikogo, kto napisałby tak wspaniale list, jak kobieta, która wie, co chce usłyszeć inna. Trochę mi tylko przykro, że to wszystko przede mną ukrywacie, bo nieco bardziej ucieszyłabym się, gdybyście właśnie z tymi prezentami wtargnęłyście mi teraz do domu, niż przekazywały je anonimowo.
Trudno wyobrazić sobie minę oskarżycielki, która stała właśnie przed dziewczynami śmiejącymi się w głos. Tego już było za wiele.
- Teraz wam do śmiechu, co? Od zawsze wiedziałam ... - zabrakło jej słów. - Z resztą, nie ważne.
Trzy dziewczyny pośmiały się jeszcze przez chwilę, a gdy się uspokoiły, jedna przemówiła.
- Widzę, że jakiegoś tam adoratora jednak masz, a może nawet i kilku - stwierdziła, wskazując stos małych prezencików rozrzuconych na stole. - Bardzo mnie to cieszy, ze w końcu ktoś docenił tak fantastyczną dziewczynę, ale muszę Cię chyba rozczarować, bo my nie przesłałyśmy Ci żadnej z tych rzeczy, a co dopiero o jakimś liście mowa.
Kamila otworzyła szeroko oczy nie wierząc własnym uszom. Od początku myślała, nawet zanim otrzymała poduszkę, czekoladę, liścik i różę, że jej przyjaciółki będą chciały sprawić jej przyjemność, dlatego od początku nie była zaskoczona. Była nawet tego pewna.
- Więc kto to może być, co ? - zapytała dziewczyny, które teraz rozsiadły się na kanapie i fotelach. - Przecież na pewno nie jakiś chłopak, to bezdyskusyjnie niemożliwe.
- Nie tyle niemożliwe, co prawdziwe, skarbeńku - powiedziała Lila, jedna z przyjaciółek. - A nawet pewne.

Resztę dnia spędziła śmiejąc się z przyjaciółkami, lecz w końcu musiały pójść, a nie było to miłe pożegnanie, z resztą jak żadne. Szczerze, Kamila nie chciała się z nimi rozstawać, tak było jej dobrze. No ale cóż, w końcu pożegnały się i pół godziny później Kama usiadła na kanapie włączając telewizor. Nie leciało nic ciekawego, a ona przerzucała kanały melancholijnym ruchem palca. Zupełnie nie wiedziała co ze sobą zrobić. Gdy tak siedziała dobre dziesięć minut i już miała zamiar wstać i dograć do końca tego dnia, znów usłyszała dzwonek do drzwi. Bardzo się ucieszyła.
- O, to znów wy, tak się cie... - przerwała.
Nie wierzyła własnym oczom. Stał przed nią z różą w rękach, taką, jaka właśnie więdła w jej suchym wazonie w pokoju. Jego cudowny uśmiech zmienił się od czasu, gdy ostatnio go widziała. Stał się pełniejszy, taki, lepszy, po prostu cudowny. Wpatrywała się w niego tak dłuższą chwilę, gdy nagle ich spojrzenia się spotkały. Nie, spojrzenie się nie zmieniło. Nadal patrzył na nią tym wzrokiem, którym zwykł patrzyć wtedy. 3 lata temu, 14 luty, ich ostatnie spotkanie. Pamiętała je dobrze, choć wtedy nie wiedziała, że to było ich ostatnie spotkanie aż do tej pory, nie wiedziała, że będzie tak tęskniła.
- To ja. Te wszystkie prezenty, ta róża, ten list. Nigdy o Tobie nie zapomniałem, ale to mnie przerastało. Przyznaję się bez bicia, że zauroczyłem się wtedy w innej dziewczynie, ale to Ciebie kochałem zawsze, kochanie, uwierz, proszę i wybacz.
Wyrecytował to tak, jakby ściągnął tekst z wujka google i właśnie czytał go z jednego płatka róży. Nie macie pojęcia, jak to banalnie wyglądało.
- Idiota.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, po czym udała się do kuchni z zamiarem zaparzenia zajebistej kawy, jaką tylko ona potrafiła zrobić.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz